Przejdź do głównej zawartości

Książka na noc

 płonące pochodnie, słuchał śpiewu wielbicieli kapłanki i - marzył o niej.

Księżyc wschodził coraz później, zbliżając się do nowiu, noce były szare, efekta świetlne przepadły, ale Ramzes mimo to wciąż widział jasność owej pierwszej nocy i słyszał namiętne strofy Greka.

Nieraz powstawał z ławki, ażeby wprost pójść do mieszkania Kamy, ale ogarniał go wstyd. Czuł on, że nie wypada następcy tronu ukazywać się w domu kapłanki, którą odwiedzał każ- dy pielgrzym, byle złożył hojniejszą dla świątyni ofiarę. 

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

 

Strony

Wpisy

 

Strony

Wpisy

Strony

Wpisy

Strony

Co dziwniejsza - bał się, ażeby wi- dok Kamy, otoczonej dzbanami i nieszczęśliwymi wielbicielami, nie zatarł mu cudownego obrazu księżycowej nocy. Wówczas gdy ją przysłał Dagon, ażeby odwrócić gniew księcia, Kama wydała się Ramzesowi młodą dziewczyną, dosyć powabną, dla której jednak można nie stracić głowy. Lecz gdy pierwszy raz w życiu on, wódz i namiestnik, musiał siedzieć pod domem kobiety, gdy go rozmarzyła noc, gdy usłyszał gorące oświadczyny innego mężczyzny, wtedy, także pierwszy raz w życiu, zrodziło się w nim szczególne uczucie: mięszanina pożą- dania, tęsknoty i zazdrości.

Gdyby mógł mieć Kamę na każde zawołanie, sprzykrzyłaby się mu bardzo prędko, a może nawet nie ubiegałby się za nią. Ale śmierć stojąca na progu jej sypialni, zakochany śpiewak, a nareszcie to upokarzające stanowisko najwyższego dostojnika wobec kapłanki, wszystko to wytwarzało sytuację Ramzesowi dotychczas nie znaną, a więc ponętną.

I oto dlaczego, prawie co wieczór, od dziesięciu dni przychodził do ogrodów bogini Asto- reth zasłaniając twarz wobec przechodniów.

Pewnego wieczoru, kiedy na uczcie w swoim pałacu wypił dużo wina, Ramzes wymknął się ze stanowczym zamiarem. Powiedział sobie, że dzisiaj wejdzie do mieszkania Kamy, a jej wielbiciele - niech sobie śpiewają pod oknami.

Szedł prędko przez miasto, lecz w ogrodach należących do świątyni zwolnił kroku: znowu bowiem uczuł wstyd.

„Czy słyszano kiedykolwiek - myślał - ażeby następca faraona biegał za kobietami jak biedny pisarz, który znikąd nie może pożyczyć dziesięciu drachm? Wszystkie przychodziły do mnie, więc i ta powinna przyjść...”

I już chciał wrócić.

„A jednak ta nie może przyjść - mówił w duchu - gdyż zabiliby ją...” Stanął i wahał się.

„Kto by ją zabił?... Hiram, który w nic nie wierzy, czy Dagon, który już sam nie wie, czym jest?... Tak, ale jest tu mnóstwo innych Fenicjan i przewijają się setki tysięcy pielgrzymów fanatycznych i dzikich. W oczach tych głupców Kama odwiedzając mnie popełniłaby święto- kradztwo

Więc znowu poszedł w stronę pałacyku kapłanki. Ani pomyślał, że jemu grozić tu może niebezpieczeństwo. Jemu, który nie wydobywając miecza, samym spojrzeniem cały świat może powalić do swych stóp. On, Ramzes, i niebezpieczeństwo!...

Gdy książę wyszedł spośród drzew, spostrzegł, że dom kapłanki jest bardziej oświetlony i hałaśliwszy niż zwykle. Istotnie w pokojach i na tarasach było pełno gości, a i dokoła pałacy- ku kręcił się tłum.

„Co to za banda?” - pomyślał książę.

Zebranie było niecodzienne. Niedaleko stał ogromny słoń dźwigający na grzbiecie złoconą lektykę z purpurowymi frankami. Obok słonia rżało, kwiczało i w ogóle niecierpliwiło się


kilkanaście koni o grubych szyjach i nogach, z przewiązanymi u dołu ogonami, z metalowymi niby-hełmami na głowach.

Między niespokojnymi, prawie dzikimi zwierzętami kręciło się kilkudziesięciu ludzi, ja- kich Ramzes jeszcze nie widział. Mieli oni kudłate włosy, wielkie brody, śpiczaste czapki z klapami na uszach. Jedni byli odziani w długie szaty z grubego sukna, spadające do kostek, inni w krótkie surduty i spodnie, a niektórzy - w buty z cholewami. Wszystko to było uzbro- jone w miecze, łuki i włócznie.

Na widok tych cudzoziemców, silnych, niezgrabnych, śmiejących się ordynaryjnie, cuch- nących łojem i gadających nieznanym a twardym językiem, w księciu zagotowało się. Jak lew, kiedy zobaczy obce zwierzę, choć niegłodny, zabiera się jednak do skoku, tak Ramzes, chociaż ludzie ci nic mu nie zawinili, uczuł do nich straszną nienawiść. Drażnił go ich język, ich ubiory, ich zapach, nawet ich konie. Krew uderzyła mu do głowy i sięgnął po miecz, aby wpaść na tych ludzi i wymordować ich i ich zwierzęta. Ale ocknął się.

„Set rzucił na mnie urok?...” - pomyślał.

W tej chwili przeszedł koło niego nagi Egipcjanin w czepcu na głowie i opasce dokoła bioder. Książę czuł, że ten człowiek jest mu miły, nawet drogi w tej chwili, bo to Egipcjanin. Wydobył z worka złoty pierścionek wartości kilkunastu drachm i dał go niewolnikowi.

-  Słuchaj - spytał - co to za ludzie?

-  Asyryjczycy - szepnął Egipcjanin i nienawiść błysnęła mu w oczach.

-  Asyryjczycy!... - powtórzył książę. - Więc to są Asyryjczycy?... A co oni tu robią?...

-  Ich pan, Sargon, zaleca się do kapłanki, do świętej Kamy, a oni go pilnują... Oby ich trąd stoczył, świńskich synów...

-  Możesz odejść.

Nagi człowiek nisko ukłonił się Ramzesowi i pobiegł zapewne do kuchni.

„Więc to są Asyryjczycy?... - myślał książę przypatrując się dziwacznym postaciom i wsłuchując w nienawistny, choć niezrozumiały język. - Więc Asyryjczycy już są nad Nilem, ażeby zbratać się z nami czy oszukać nas, a ich dostojnik Sargon zaleca się do Kamy?...”

Zawrócił do domu. Jego rozmarzenie zgasło przy blasku nowej, choć dopiero budzącej się namiętności. On, człowiek szlachetny i łagodny, poczuł śmiertelną nienawiść do odwiecznych wrogów Egiptu, z którymi zetknął się po raz pierwszy.

Kiedy po opuszczeniu świątyni Hator i rozmowie z Hiramem począł rozmyślać o rozpo- częciu wojny z Azją, to były tylko rozmyślania. Egipt potrzebował ludzi, a faraon skarbów, a że wojna była najłatwiejszym sposobem zdobycia ich, że wreszcie dogadzała jego potrzebie sławy, więc projektował sobie wojnę.

Ale w tej chwili nie obchodziły go skarby, niewolnicy ani sława, bo odezwał się w nim potężniejszy nad wszystko głos nienawiści. Faraonowie tak długo walczyli z Asyryjczykami, obie strony tyle przelały krwi, walka tak głębokie zapuściła korzenie w serca, że książę na sam widok żołnierzy asyryjskich chwytał za miecz. Zdawało się, że wszystkie duchy pole- głych wojowników, wszystkie ich trudy i cierpienia zmartwychwstały w duszy królewskiego dziecięcia i wołały o zemstę.

Gdy książę wrócił do pałacu, wezwał Tutmozisa. Jeden z nich był przepity, drugi wściekły.

-  Czy wiesz, com teraz widział? - rzekł książę do ulubieńca.

-  Może który z kapłanów... - szepnął Tutmozis.

-   Widziałem Asyryjczyków... O bogowie!... Com ja uczuł... Cóż to za podły lud... Ciała ich, od stóp do głów okręcone wełną jak dzikich zwierząt, śmierdzą starym łojem, a co to za mowa, jakie brody, włosy!...

Szybko chodził po komnacie, zadyszany, rozgorączkowany.

-   Myślałem - mówił Ramzes - że pogardzam złodziejstwami pisarzy, obłudą nomarchów, że nienawidzę chytrych i ambitnych kapłanów... Miałem wstręt do Żydów i lękałem się Feni- cjan... Ale dziś przekonywam się, że tamto były zabawki. Teraz dopiero wiem, co to jest nie-


nawiść, kiedym zobaczył i usłyszał Asyryjczyków, teraz rozumiem, dlaczego pies rozdziera kota, który mu przeszedł drogę...

-    Do Żydów i Fenicjan przywykłeś, wasza dostojność, Asyryjczyków spotkałeś po raz pierwszy - wtrącił Tutmozis.

-  Głupstwo Fenicjanie!... - ciągnął jakby do siebie książę. - Fenicjanin, Filistyn, Saszu, Li- bijczyk, nawet Etiopa, to jakby członkowie naszej rodziny. Kiedy nie płacą danin, gniewamy się na nich, gdy zapłacą, zapominamy...

Ale Asyryjczyk jest to coś tak obcego, tak wrogiego, że... Nie będę szczęśliwym, dopóki nie ujrzę pola zasłanego ich trupami, dopóki nie naliczę ze sto tysięcy odciętych rąk...

Tutmozis nigdy nie widział Ramzesa w podobnym nastroju.


ROZDZIAŁ ÓSMY

W parę dni książę wysłał swojego ulubieńca z wezwaniem do Kamy. Przybyła natychmiast w szczelnie zasłoniętej lektyce.

Ramzes przyjął ją w osobnym pokoju.

-  Byłem - rzekł -jednego wieczora pod twoim domem.

-  O Astoreth!... - zawołała kapłanka. - Czemuż zawdzięczam najwyższą łaskę?... I co prze- szkodziło ci, dostojny panie, że nie raczyłeś zawołać twojej niewolnicy?...

-   Stały tam jakieś bydlęta. Podobno Asyryjczykowie. Więc wasza dostojność trudziłeś się wieczorem?... Nigdy nie śmiałabym przypuścić, że nasz władca znajduje się o kilka kroków ode mnie pod gołym niebem.

Książę zarumienił się. Jakżeby była zdziwiona dowiedziawszy się, że książę z dziesięć wieczorów przepędził pod jej oknami! A może ona i wiedziała o tym, gdyby sądzić z jej półu- śmiechniętych ust i obłudnie spuszczonych oczu.

-  Więc teraz, Kamo - mówił książę - przyjmujesz u siebie Asyryjczyków?

-   To wielki magnat!... - zawołała Kama. - To powinowaty króla, Sargon, który pięć talen- tów ofiarował naszej bogini...

-  A ty mu wywzajemnisz się, Kamo - szydził następca.

-  I ponieważ jest tak hojnym magnatem, bogowie feniccy nie ukarzą cię śmiercią...

-   Co mówisz, panie?... - odparła składając ręce. - Czyli nie wiesz, że Azjata; choćby mnie znalazł w pustyni, nie podniesie na mnie ręki, gdybym nawet oddała mu się sama. Oni lękają się bogów...

-  Po cóż więc przychodzi do ciebie ten śmierdzący... nie - ten pobożny Azjata?

-  Chce mnie namówić, ażebym wyjechała do świątyni Astoreth babilońskiej.

-  I pojedziesz?...

-  Pojadę... jeżeli ty, panie, każesz... - odpowiedziała Kama zasłaniając twarz welonem. Książę milcząc ujął ją za rękę. Usta mu drżały.

-   Nie dotykaj mnie, panie - szeptała wzruszona. - Jesteś władcą i oporą moją i wszystkich Fenicjan w tym kraju, ale... bądź miłosierny...

Namiestnik puścił ją i zaczął chodzić po pokoju.

-   Gorący dzień, prawda?.. - rzekł. - Podobno są kraje, gdzie w miesiącu Mechir spada z nieba na ziemię biały puch, który na ogniu zmienia się w wodę i robi zimno. O Kamo, poproś twoich bogów, ażeby zesłali mi trochę tego pierza!... Choć, co ja mówię?... Gdyby pokryli nim cały Egipt, wszystek ten puch zamieniłby się na wodę, ale nie ostudziłby mego serca.

-    Bo jesteś jak boski Amon, jesteś słońce ukryte w ludzkiej postaci - odparła Kama. - Ciemność pierzcha stamtąd, gdzie zwrócisz twoje oblicze, a pod blaskiem twoich spojrzeń rosną kwiaty...

Książę znowu zbliżył się do niej.

-  Ale bądź miłosierny - szepnęła. - Przecież ty dobry bóg, więc nie możesz zrobić krzywdy twojej kapłance...

Książę znowu odsunął się i otrząsnął, jakby pragnąc zrzucić z siebie ciężar. Kama patrzyła na niego spod opuszczonej powieki i uśmiechnęła się nieznacznie.

Gdy milczenie trwało zbyt długo, spytała:

-  Kazałeś mnie wezwać, władco. Oto jestem i czekam, abyś mi objawił wolę twoją.

-   Aha!... - ocknął się książę. - Powiedz no mi, kapłanko... Aha!... Kto to był ten, tak po- dobny do mnie, którego widziałem w waszej świątyni wówczas?...

Kama położyła palec na ustach.

-  Święta tajemnica... - szepnęła.


-  Jedno jest tajemnicą, drugiego nie wolno - odparł Ramzes. Niechże przynajmniej dowiem się, kto on taki: człowiek czy duch?...

-  Duch.

-  A jednak ten duch wyśpiewywał pod twoimi oknami?... Kama uśmiechnęła się.

-  Nie chcę gwałcić tajemnic waszej świątyni... - ciągnął książę.

-  Przyrzekłeś to, panie, Hiramowi - wtrąciła kapłanka.

-   Dobrze... dobrze!... - przerwał rozdrażniony namiestnik. - Dlatego ani z Hiramem, ani z kim innym nie będę rozmawiał o tym cudzie, tylko z tobą... Otóż, Kamo, powiedz duchowi czy człowiekowi, który jest tak do mnie podobny, ażeby jak najprędzej wyjeżdżał z Egiptu i nikomu nie pokazywał się. Bo widzisz... W żadnym państwie nie może być dwu następców tronu.

Nagle uderzył się w czoło. Dotychczas mówił tak, ażeby zakłopotać Kamę, lecz teraz przy- szła mu myśl całkiem poważna:

-   Ciekawym - rzekł, ostro patrząc na Kamę - dlaczego twoi rodacy pokazali mi mój żywy wizerunek?... Czy chcą ostrzec, że mają dla mnie zastępcę?... Istotnie, zadziwia mnie ich czyn.

Kama upadła mu do nóg.

-  O panie! - szepnęła. - Ty, który nosisz na piersiach nasz najwyższy talizman, czy możesz przypuścić, ażeby Fenicjanie robili co na twoją szkodę?... Ale pomyśl tylko... W wypadku, gdyby groziło ci niebezpieczeństwo albo gdybyś chciał omylić swoich nieprzyjaciół, czy taki człowiek nie przyda się?... Fenicjanie to tylko chcieli pokazać ci w świątyni...

Książę pomyślał i wzruszył ramionami...

„Tak - rzekł do siebie. - Gdybym potrzebował czyjejkolwiek opieki!... Ale czy Fenicjanie sądzą, że ja sam nie dam sobie rady?... W takim razie złego wybrali protektora dla siebie.”

-  Panie - szepnęła Kama - alboż nie jest ci wiadome, że Ramzes Wielki miał oprócz swojej postaci dwie inne dla wrogów?... I tamte dwa cienie królewskie zginęły, a on żył...

-   No, dosyć... - przerwał książę. - Aby zaś ludy Azji wiedziały, że jestem łaskawy, prze- znaczam, Kamo, pięć talentów na igrzyska na cześć Astoreth, a kosztowny puchar do jej świątyni. Dziś jeszcze odbierzesz to. Skinieniem głowy pożegnał kapłankę. Po jej wyjściu opanowała go nowa fala myśli:

„Zaprawdę, przebiegli są Fenicjanie. Jeżeli ten mój żyjący wizerunek jest człowiekiem, mogą mi zrobić z nie- go wielki podarunek, a ja czyniłbym kiedyś cuda, o jakich bodajże nie słyszano w Egipcie. Faraon mieszka w Memfis, a jednocześnie ukazuje się w Tebach albo w Tanis!... Faraon posuwa się z armią na Babilon, Asyryjczycy tam gromadzą główne siły, a jednocześnie - faraon z inną armią zdobywa Niniwę... Sądzę, że Asyryjczycy byliby bardzo zdumieni takim wypadkiem.”

I znowu obudziła się w nim głucha nienawiść do potężnych Azjatów, i znowu widział swój triumfalny wóz, przejeżdżający pobojowisko pełne asyryjskich trupów i całe kosze odciętych rąk.

Teraz wojna stała się dla jego duszy taką koniecznością jak chleb dla ciała. Bo nie tylko mógł przez nią zbogacić Egipt, napełnić skarb i zdobyć wiecznotrwałą sławę, ale jeszcze - mógł zaspokoić, dotychczas nieświadomy, dziś potężnie rozbudzony instynkt zniszczenia Asyrii.

Dopóki nie zobaczył tych wojowników z kudłatymi brodami, nie myślał o nich. Ale dziś zawadzali mu. Było mu tak ciasno z nimi na świecie, że ktoś musiał ustąpić: oni albo on.

Jaką rolę w obecnym jego nastroju odegrał Hiram i Kama? - z tego nie zdawał sobie spra- wy. Czuł tylko, że musi mieć wojnę z Asyrią, jak ptak przelotny czuje, że w miesiącu Pacho- no musi odejść na północ.


Namiętność wojny szybko ogarniała księcia. Mniej mówił, rzadziej uśmiechał się, przy ucztach siedział zamyślony, a zarazem coraz częściej przestawał z wojskiem i arystokracją. Widząc łaski, jakie namiestnik zlewał na tych, którzy noszą broń, szlachecka młodzież, a na- wet ludzie starsi poczęli zaciągać się do pułków. Zwróciło to uwagę świętego Mentezufisa, który wysłał do Herhora list tej treści:

„Od przybycia Asyryjczyków do Pi-Bast następca tronu jest rozgorączkowany, a jego dwór usposobiony bardzo wojowniczo. Piją i grają w kości jak poprzednio, ale wszyscy od- rzucili cienkie szaty i peruki i bez względu na straszny upał chodzą w żołnierskich czepcach i kaftanach.

Obawiam się, ażeby ta zbrojna gotowość nie obraziła dostojnego Sargona.” Na co Herhor natychmiast odpowiedział:

„Nic nie szkodzi, że nasza zniewieściała szlachta polubiła wojskowość na czas przyjazdu Asyryjczyków, gdyż ci będą mieli o nas lepsze wyobrażenie. Najdostojniejszy namiestnik, widać oświecony przez bogów, odgadł, że właśnie teraz trzeba dzwonić mieczami, kiedy mamy u siebie posłów tak wojennego narodu.

Jestem pewny, że to dzielne usposobienie naszej młodzieży da Sargonowi do myślenia i zrobi go miększym w układach.”

Pierwszy raz, jak Egipt Egiptem, zdarzyło się, że młody książę oszukał czujność kapłanów. Co prawda stali za nim Fenicjanie i - wykradziona przez nich tajemnica traktatu z Asyrią, czego kapłani nawet nie podejrzewali. Najlepszą wreszcie maską następcy wobec kapłańskich dostojników była ruchliwość jego charakteru. Wszyscy pamiętali, jak łatwo w roku zeszłym przerzucił się od manewrów pod Pi-Bailos do cichego folwarku Sary i jak w ostatnich czasach kolejno zapalał się do uczt, zajęć administracyjnych, pobożności, aby znowu powrócić do uczt. Toteż, z wyjątkiem Tutmozisa, nikt by nie uwierzył, że ten zmienny młodzieniec posia- da jakiś plan, jakieś hasło, do którego będzie dążył z niepokonanym uporem.

Tym razem nawet nie trzeba było długo czekać na nowy dowód zmienności upodobań Ramzesa.

Do Pi-Bast, pomimo upału, przyjechała Sara z całym dworem i synem. Była trochę mizer- na, dziecko trochę niezdrowe czy zmęczone, ale oboje wyglądali bardzo ładnie.

Książę był zachwycony. W najpiękniejszej części pałacowego ogrodu wyznaczył Sarze dom i prawie całe dni przesiadywał przy kolebce swego syna.

Poszły w kąt uczty, manewry i posępne zamyślenia Ramzesa. Panowie z jego świty mu- sieli pić i bawić się sami, bardzo prędko odpasali miecze i przebrali się w najwykwintniejsze szaty. Zmiana kostiumu była dla nich tym niezbędniejszą, że książę po kilku z nich prowadził do mieszkania Sary, aby pokazać im syna, swego syna.

-   Patrz, Tutmozisie - mówił raz do ulubieńca - jakie to piękne dziecko: istny płatek róży. No i z tego ma kiedyś wyrosnąć człowiek, z tego drobiazgu!.. I to różowe pisklę będzie kie- dyś chodziło, rozmawiało, nawet uczyło się mądrości w kapłańskich szkołach... Czy ty wi- dzisz jego ręczyny, Tutmozisie?... - wołał zachwycony Ramzes. - Zapamiętaj sobie te drobne ręce, ażebyś opowiedział o nich kiedyś, gdy mu daruję pułk i każę nosić za sobą mój topór... I to jest mój syn, mój syn, rodzony!...

Nic dziwnego, że gdy tak mówił pan, jego dworzanie martwili się, że nie mogą zostać niańkami, a nawet mamkami dziecka, które lubo nie miało żadnych praw dynastycznych, było jednak pierwszym synem przyszłego faraona.

Lecz ta sielanka skończyła się bardzo prędko, gdyż - nie dogadzała interesom Fenicjan. Pewnego dnia dostojny Hiram przybył do pałacu z wielką świtą kupców, niewolników tu-

dzież ubogich Egipcjan, którym dawał jałmużnę, i stanąwszy przed następcą rzekł:

-   Miłościwy panie nasz! Ażeby dać dowód, że serce twoje i dla nas Azjatów jest pełne ła- ski, darowałeś nam pięć talentów celem urządzenia igrzysk na cześć boskiej Astoreth. Wola


twoja jest spełniona, igrzyska przygotowaliśmy, a teraz przychodzimy błagać cię, ażebyś ra- czył zaszczycić je swoją obecnością.

To mówiąc siwowłosy książę tyryjski uklęknął przed Ramzesem i na złotej tacy podał mu złoty klucz do loży cyrku.

Ramzes chętnie zgodził się na zaprosiny, a święci kapłani Mefres i Mentezufis nic nie mieli przeciw temu, aby książę przyjął udział w uroczystości na cześć bogini Astoreth.

-  Przede wszystkim Astoreth - mówił dostojny Mefres do Mentezufisa -jest tym samym, co nasza Izyda tudzież Istar Chaldejska. Po wtóre, jeżeli pozwoliliśmy Azjatom wybudować świątynię na naszej ziemi, wypada od czasu do czasu być uprzejmymi dla ich bogów.

-   Mamy nawet obowiązek zrobić małą grzeczność Fenicjanom po zawarciu takiego trak- tatu z Asyrią!.. - wtrącił śmiejąc się dostojny Mentezufis.

Cyrk, do którego namiestnik wraz z nomarchą i najprzedniejszymi oficerami udał się o go- dzinie czwartej po południu, był zbudowany w ogrodzie świątyni Astoreth. Składał się on z okrągłego placu, który otaczał parkan wysoki na dwu ludzi, zaś dokoła parkanu było mnóstwo lóż i ławek wznoszących się amfiteatralnie. Dachu budynek nie posiadał, natomiast nad. lo- żami rozciągały się różnokolorowe płachty w formie motylich skrzydeł, które skrapiano pachnącą wodą i poruszano dla chłodzenia powietrza.

Gdy namiestnik ukazał się w swej loży, zgromadzeni w cyrku Azjaci i Egipcjanie wydali wielki krzyk. Po czym zaczęło się przedstawienie procesją muzyków, śpiewaków i tancerek.

Książę rozejrzał się. Miał po prawej ręce lożę Hirama i najznakomitszych Fenicjan, na le- wo lożę fenickich kapłanów i kapłanek, między którymi Kama, zajmująca jedno z pierwszych miejsc, zwracała na siebie uwagę bogatym strojem i pięknością. Miała przezroczystą szatę ozdobioną różnokolorowymi haftami, złote bransolety na rękach i nogach, a na głowie prze- paskę z kwiatem lotosu wyrobionym bardzo kunsztownie z drogich kamieni.

Kama, oddawszy wraz z kolegami swymi głęboki ukłon księciu, zwróciła się do loży na lewo i zaczęła ożywioną rozmowę z cudzoziemcem o wspaniałej postawie i nieco szpakowa- tych włosach. Człowiek ten i jego towarzysze mieli brody i włosy zaplecione w mnóstwo warkoczyków.

Ramzes, który przyszedł do cyrku prawie wprost z pokoju swego syna, był w wesołym usposobieniu. Lecz gdy zobaczył, że Kama rozmawia z jakimś obcym człowiekiem, spo- chmurniał.

-  Czy nie wiesz - zapytał Tutmozisa - co to za drab, do którego wdzięczy się kapłanka?...

-  To jest właśnie ów znakomity pielgrzym babiloński, dostojny Sargon.

-  Ależ to stary dziad! - rzekł książę.

-  Jest zapewne starszy od nas obu, ale to piękny człowiek.

-   Czyliż taki barbarzyńca może być pięknym!... - oburzył się namiestnik. - Jestem pewny, że śmierdzi łojem...

Obaj umilkli: książę z gniewu, Tutmozis ze strachu, że ośmielił się pochwalić człowieka, który nie podoba się jego panu.

Tymczasem na arenie widowisko szło za widowiskiem. Kolejno występowali gimnastycy, poskramiacze wężów, tancerze, kuglarze i błazny wywołując okrzyki widzów.

Ale namiestnik był chmurny. W jego duszy odżyły chwilowo uśpione namiętności: niena- wiść do Asyryjczyków i zazdrość o Kamę.

„Jak może - myślał - ta kobieta mizdrzyć się do człowieka starego, który w dodatku ma twarz koloru wyprawnej skóry, niespokojne czarne oczy i brodę capa...”

Raz tylko książę zwrócił pilniejszą uwagę na arenę.

Weszło kilku nagich Chaldejczyków. Najstarszy osadził w ziemi trzy krótkie włócznie ostrzami do góry i za pomocą ruchów rąk uśpił najmłodszego. Po czym inni wzięli go na ręce i położyli na włóczniach w ten sposób, że jedna podpierała mu głowę, druga krzyż, trzecia nogi.


Śpiący był sztywny jak drewno. Wówczas starzec zrobił nad nim jeszcze kilka ruchów rę- koma i - wysunął włócznię podpierającą nogi. Po chwili wyjął włócznię, na której leżały ple- cy, a nareszcie odtrącił tę, na której spoczywała głowa.

I stało się, w jasny dzień, przy kilku tysiącach świadków, że śpiący Chaldejczyk unosił się poziomo w powietrzu, bez żadnej podpory, o parę łokci nad ziemię. Wreszcie starzec po- pchnął go ku ziemi i rozbudził.

W cyrku panowało zdumienie; nikt nie śmiał krzyknąć ani klasnąć. Tylko z paru lóż rzu- cono kwiaty.

Ramzes był także zdziwiony. Pochylił się do loży Hirama i szepnął staremu księciu:

-  A ten cud potrafilibyście zrobić w świątyni Astoreth?

-    Nie znam wszystkich tajemnic naszych kapłanów - odparł zmięszany - ale wiem, że Chaldejczycy są bardzo przebiegli...

-  Jednak wszyscy widzieliśmy, że ten młodzian wisiał w powietrzu.

-  Jeżeli nie rzucono na nas uroku - rzekł niechętnie Hiram i - stracił humor.

Po krótkiej przerwie, w czasie której po lożach dostojników roznoszono świeże kwiaty, zimne wino i ciastka, rozpoczęła się najważniejsza część widowiska - walka byków.

Przy odgłosie trąb, bębnów i fletów wprowadzono na arenę tęgiego byka z płachtą na gło- wie, ażeby nic nie widział. Po czym wbiegło kilku nagich, zbrojnych we włócznie, i jeden z krótkim mieczem.

Na znak dany przez księcia uciekli przewodnicy, a jeden ze zbrojnych zdarł bykowi płachtę. Zwierzę przez kilka chwil stało oszołomione, następnie poczęło uganiać się za włóczniarzami, którzy drażnili je kłuciem.

Ta walka jałowa ciągnęła się kilkanaście minut. Ludzie dręczyli byka, a on zapieniony, oblany krwią stawał dęba i gonił po całej arenie swoich nieprzyjaciół nie mogąc żadnego do- sięgnąć.

Wreszcie padł wśród śmiechu publiczności.

Znudzony książę, zamiast na arenę, patrzył na lożę kapłanów fenickich. I widział, że Kama przesiadłszy się bliżej Sargona prowadziła z nim żywą rozmowę. Asyryjczyk pożerał ją wzrokiem, a ona uśmiechnięta i zawstydzona niekiedy szeptała z nim pochylając się tak, że jej włosy mięszały się z kudłami barbarzyńcy, niekiedy odwracała się od niego z udanym gniewem.

Ramzes uczuł ból w sercu. Pierwszy raz zdarzyło mu się, że jakaś kobieta innemu męż- czyźnie przed nim dawała pierwszeństwo. W dodatku człowiekowi prawie staremu, Asyryj- czykowi!...

Tymczasem między publicznością rozległ się szmer. Na arenie człowiek uzbrojony mie- czem kazał sobie przywiązać do piersi lewą rękę, inni obejrzeli swoje włócznie i - wprowa- dzono drugiego byka. Kiedy jeden zbrojny zerwał mu płachtę z oczu, byk obrócił się i obej- rzał wkoło, jakby chcąc porachować przeciwników. A gdy zaczęli go kłuć, cofnął się pod parkan dla zabezpieczenia sobie tyłu. Potem zniżył głowę i spod oka śledził ruchy napastują- cych go ludzi. Początkowo zbrojni ostrożnie skradali się z boków, ażeby go ukłuć. Lecz gdy zwierzę wciąż stało nieporuszone, ośmielili się i zaczęli przebiegać mu przed oczyma coraz bliżej.

Byk jeszcze bardziej pochylił głowę, lecz stał jak wkopany w ziemię. Publiczność zaczęła się śmiać, lecz nagle wesołość jej zamieniła się w okrzyk trwogi. Byk wypatrzył chwilę, cięż- ko podskoczył naprzód, trafił we włóczniarza i jednym uderzeniem rogów wyrzucił go do góry.

Człowiek spadł na ziemię z pogruchotanymi kośćmi, a byk pocwałował na drugą stronę areny i znowu stanął w pozycji obronnej.

Włóczniarze znowu go otoczyli i zaczęli drażnić, a przez ten czas wbiegli na arenę słudzy cyrkowi, aby podnieść rannego, który jęczał. Byk, pomimo zdwojonych pchnięć włóczniami,


stał bez ruchu; lecz gdy trzej słudzy wzięli na ramiona omdlałego bojownika, z szybkością wichru rzucił się na tę grupę, poprzewracał ich i zaczął straszliwie kopać nogami.

Między publicznością powstał zamęt: kobiety płakały, mężczyźni klęli i rzucali na byka, czym kto miał pod ręką. Na arenę zaczęły padać kije, noże, nawet deski z ław.

Wówczas przybiegł do rozjuszonego zwierzęcia człowiek z mieczem. Ale włóczniarze po- tracili głowy i nie wspierali go należycie, więc byk powalił go i zaczął ścigać innych.

Stała się rzecz niesłychana dotychczas w cyrkach: na arenie leżało pięciu ludzi, inni źle broniąc się uciekali przed zwierzęciem, a publiczność ryczała z gniewu lub ze strachu.

Wtem wszystko ucichło, widzowie powstali i wychylili się ze swych miejsc, przerażony Hiram zbladł i rozkrzyżował ręce... Na arenę, z lóż dostojników, wyskoczyli dwaj: książę Ramzes z dobytym mieczem i Sargon z krótką siekierką. Byk ze spuszczonym łbem i zadar- tym ogonem biegł wkoło areny wzniecając tuman kurzu. Pędził prosto na księcia, lecz jakby odepchnięty przez majestat królewskiego dziecięcia, wyminął Ramzesa, rzucił się na Sargona i - padł na miejscu. Zręczny a olbrzymio silny Asyryjczyk powalił go jednym uderzeniem toporka między oczy.

Publiczność zawyła z radości i poczęła sypać kwiaty na Sargona i jego ofiarę. Ramzes tymczasem stał z wydobytym mieczem ździwiony i rozgniewany, patrząc, jak Kama wydzie- rała swoim sąsiadom kwiaty i rzucała je na Asyryjczyka.

Sargon obojętnie przyjmował objawy publicznego zachwytu. Trącił nogą byka, aby prze- konać się, czy jeszcze żyje, a potem zbliżył się na parę kroków do księcia i coś przemówiw- szy w swoim języku ukłonił się z godnością wielkiego pana.

Ramzesowi przed oczyma przesunęła się krwawa mgła: chętnie wbiłby miecz w piersi te- mu zwycięzcy. Ale opanował się, chwilę pomyślał i zdjąwszy ze swej szyi złoty łańcuch po- dał go Sargonowi.

Asyryjczyk znowu skłonił się, pocałował łańcuch i włożył go sobie na szyję. A książę, z sinawymi rumieńcami na policzkach, skierował się do furtki, którą wchodzili na arenę akto- rowie, i wśród okrzyków publiczności, głęboko upokorzony, opuścił cyrk.


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Był już miesiąca Tot (koniec czerwca, początek lipca). W mieście Pi-Bast i jego okolicach zaczął zmniejszać się napływ ludności z powodu gorąca. Ale na dworze Ramzesa wciąż jesz- cze bawiono się i rozpowiadano o wypadkach w cyrku Dworzanie wychwalali odwagę księ- cia, niezręczni podziwiali siłę Sargona, kapłani z poważnymi minami szeptali, że jednak na- stępca tronu nie powini

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Książka do pracy

  -    stały się własnością świątyni i tak zginęły dla swoich matek, jak gdyby wpadły w ogień. Naprawdę jednak nie idą one do pieca, ale do mamek i nianiek, które je przez kilka lat wy- chowują. Gdy zaś podrosną, zabiera je szkoła kapłanów Baala i kształci. Najzdolniejsi z tych wychowańców zostają kapłanami lub urzędnikami, mniej obdarzeni idą do marynarki i nieraz zdobywają wielkie bogactwa. Teraz chyba, książę, nie będziesz dziwił się, że matki tyryjskie nie opłakują swoich dzieci. Więcej powiem: teraz, panie, zrozumiesz, dlaczego w naszych prawach nie ma kar na rodzi- ców zabijających swoje potomstwo, jak się to zdarza w Egipcie... -   Nikczemnicy znajdują się wszędzie - wtrącił namiestnik. Wpisy Free GOG Game Sang Froid Free GOG Game Giveaway Jotun Free GOG Game Giveaway CAYNE Free GOG Game Flight of the Amazon Queen Free GOG Game Ultima 4 Steam Game DHL Free Key Giveaway Septerra Core Giveaway GOG Game Beneath a Steel Sky Homefront Steam Game Free Key humblebundle Giveaw

Książka do domu

  -    Zaraz wysłałem moich kurierów do Sabne-Chetam, Sethroe, Pi-Uto i innych miast, gdzie stoją fenickie okręty, ażeby wyładowały wszystek towar. I myślę, że za parę dni wasza dostojność otrzyma tę drobną sumkę. -    Drobna! - przerwał książę ze śmiechem. - Szczęśliwy jesteś, wasza dostojność, jeżeli sto talentów nazywasz drobną sumką. Hiram pokiwał głową. -     Dziad waszej dostojności - rzekł po namyśle - wiecznie żyjący Ramesses-sa-Ptah za- szczycał mnie swoją przyjaźnią; znam też jego świątobliwość waszego ojca (oby żył wiecz- nie!) i nawet sprobuję złożyć mu hołd, jeżeli będę dopuszczony... -   Skądże ta wątpliwość?... - przerwał książę. -   Są tacy - odparł gość - którzy jednych dopuszczają, innych nie dopuszczają do oblicza fa- raonowego, ale mniejsza o nich... Wasza dostojność nie jesteś temu winien, więc ośmielę się zadać wam jedno pytanie... Jak stary przyjaciel waszego dziada i ojca. -   Słucham. -   Co to znaczy - mówił powoli Hiram - co to znaczy, że